Czary - mary. Po pierwszym zapachu Kate Moss, który ponoć okazał się hitem, przyszła kolej na Velvet Hour. Pisząc tę recenzję, mam przed sobą (dzięki uprzejmości Ewy K.) najmniejszy flakon z resztą zawartości i próbuję zebrać myśli, by coś sensownego napisać. Założenie producenta jest banalne, Velvet Hour ma przywodzić na myśl seksowną i wytworną atmosferę wieczoru. Modelka, o twarzy niewinnej nastolatki, próbuje przekonać mnie, że kobiecość trzeba odkrywać każdej nocy. Czyli co? Coty, fabryka słodziaków, tym razem zaskakuje.
Reklama reklamą, nie zawsze się sugeruję. Sam zapach okazał się dosyć nietypowy, przestrzenny aczkolwiek pozostający przy skórze. Mimo tego, przez kilka poprzednich dni, ku mojej uciesze, zbierałam komplementy. I tutaj mamy haczyk, zapach ten delikatnie zmienia się pod wpływem zmiany temperatury ciała, snuje się wokół właścicielki, pretenduje do miana zapachu z "ogonem", wyczuwam wtedy pieprz. Ogólnie Velvet Hour to perfumy, które w pierwszej chwili przywodzą na myśl tylko i wyłącznie kadzidło i orient, ale po upływie godziny stają się lżejsze. Poza błękitnym pieprzem i kadzidłem, w składzie mamy m.in. drzewo sandałowe, ambrę, paczulę i frezję. Ogólnie można określić to jako drzewno - kwiatowo - pieprzną kompozycję, która z pewnością urzeknie wszystkie panie, aczkolwiek (jak w przypadku każdych perfum) ciągłe stosowanie przyczyni się do szybkiej adaptacji ciała/nosa do zapachu. Zatem najlepiej używać na wyjątkowe okazje. Pora roku, wiek, styl właściwie nie ma znaczenia. Niektórym paniom kojarzy się z Midnight Poison, gdyż oba emanują chłodem, lub... tanim zapachem z kiosku, od którego boli głowa. Dla mnie Velvet Hour jest poniekąd tajemniczy, drapieżny, uwodzicielski, aczkolwiek nigdy nie zajmie pierwszego miejsca wśród ulubionych pachnideł, bo w porównaniu z innymi (np. totalnie seksownym Womanity, Angel czy Coco) czyli o zupełnie odmiennych komponentach, okazuje się być płaskim, banalnym, wręcz śmiesznym, w tandetnej, taniej oprawie.
Reklama reklamą, nie zawsze się sugeruję. Sam zapach okazał się dosyć nietypowy, przestrzenny aczkolwiek pozostający przy skórze. Mimo tego, przez kilka poprzednich dni, ku mojej uciesze, zbierałam komplementy. I tutaj mamy haczyk, zapach ten delikatnie zmienia się pod wpływem zmiany temperatury ciała, snuje się wokół właścicielki, pretenduje do miana zapachu z "ogonem", wyczuwam wtedy pieprz. Ogólnie Velvet Hour to perfumy, które w pierwszej chwili przywodzą na myśl tylko i wyłącznie kadzidło i orient, ale po upływie godziny stają się lżejsze. Poza błękitnym pieprzem i kadzidłem, w składzie mamy m.in. drzewo sandałowe, ambrę, paczulę i frezję. Ogólnie można określić to jako drzewno - kwiatowo - pieprzną kompozycję, która z pewnością urzeknie wszystkie panie, aczkolwiek (jak w przypadku każdych perfum) ciągłe stosowanie przyczyni się do szybkiej adaptacji ciała/nosa do zapachu. Zatem najlepiej używać na wyjątkowe okazje. Pora roku, wiek, styl właściwie nie ma znaczenia. Niektórym paniom kojarzy się z Midnight Poison, gdyż oba emanują chłodem, lub... tanim zapachem z kiosku, od którego boli głowa. Dla mnie Velvet Hour jest poniekąd tajemniczy, drapieżny, uwodzicielski, aczkolwiek nigdy nie zajmie pierwszego miejsca wśród ulubionych pachnideł, bo w porównaniu z innymi (np. totalnie seksownym Womanity, Angel czy Coco) czyli o zupełnie odmiennych komponentach, okazuje się być płaskim, banalnym, wręcz śmiesznym, w tandetnej, taniej oprawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie artykułu. Zapraszam do skomentowania.