Ludzie zazdrościli Jej wolności, w dosłownym znaczeniu tego słowa. Brak osobistego zniewolenia, brak przymusu powodował, że nie wstawała o świcie, była uwolniona od wszelkiej złości, podejmowała trafne decyzje. Była potrzebna i czuła się potrzebna. Miała czas; pieniądze na godne życie; kochającą rodzinę. Otaczała się pięknymi zapachami, o których zwykły śmiertelnik nie odważyłby się nawet choć raz pomyśleć. Jej prywatna wolność była źródłem godności, przeciwieństwem ignorancji, ulegania namiętnościom.
Lecz nikt tak do końca nie wiedział co czuła.
Mieszkała w centrum metropolii, w nowoczesnym apartamencie, dwupoziomowym, cudownie urządzonym jak w katalogu, o ścianach tak gładkich i błyszczących jak unikatowy flakon perfum. Wiosną, codziennie około południa wychodziła na taras z kubkiem herbaty jaśminowej i bacznie przyglądała się ludziom. To był rytuał, podobnie jak nakładanie perfum, zresztą wszystkie czynności przez Nią wykonywane były rutynowe a jednocześnie tak wzniosłe.
Uczyła znaczenia zapachów, jak je zrozumieć, jak nosić, jak wzmagać ich działanie. Rozbudzała świadomość i pamięć zapachową wśród nawet najbardziej opornych słuchaczy. W Jej przekonaniu i głoszonej nauce, woń idealnie dobranych dziennych tudzież wieczorowych perfum miała oczyszczać umysł z negatywnych emocji, rozpuszczać egoizm a wzmagać uczucie radości i szczęścia, rozwijać wszechobejmujące współczucie i empatię, intuicję, życiową mądrość. Człowiek posiadający swój signature scent (z ang. zapach podpis) powinien dzięki niemu zyskać jednostkowość, nie przypłacając tego szaleństwem spowodowanym brakiem odkrycia go. Jej filozofia była dalece odmienna od innych znawców perfum, jednocześnie fascynująca.
Wśród cudownych aromatów głębokiego i upojnego jaśminu, świeżej choć chwilami pudrowej pomarańczy, dostojnej i aksamitnej róży nie potrafiła odnaleźć spokoju, refleksji, doznać komfortu. Żadne perfumy z jej okazałej kolekcji nie posiadały składnika, który skomponowany z pozostałymi przywoływał by wspomnienia z dzieciństwa, utrwalał by je w pamięci, co więcej, podnosiłby libido i wzbudzał pożądanie. Błąkała się pomiędzy ostrym i musującym podmuchem pieprzu a naprzemiennym ciepłem i chłodem wetiweru. Akordy magnolii, drzewa sandałowego czy nawet silnego cedru nie wzbudzały w Niej emocji a obojętność. Czuła niemoc. Bała się marzyć.
Kończyło się lato, a Ona wciąż przedpołudniami przesiadywała na tarasie i przyglądała się ludziom. Znudził ją aromat jaśminowej herbaty, popijała zatem cierpką grejpfrutową. Tego dnia nie prowadziła spotkań zapachowych; wracała na taras kilka razy, włóczyła się po domu bez celu, wciąż poszukując poprawnego zapachu jej życia. Wieczór był ciepły i cichy. Usiadła w wiklinowym fotelu i zamyśliła się. W pewnym momencie poczuła woń mleczną, balsamiczną, ciepłą, słodką, miękką jak kaszmir a przy tym spokojną i dziwnie znajomą. Z pewnością nieskażoną dodatkami; czystą woń...wanilii. Czy to było działanie wyobraźni? Nie potrafiła jednoznacznie określić. Skojarzyła ten aromat z dzieciństwem, prostotą, niewinnością, delikatnością i matczyną opieką. Uznała go za definicję spokojnego przemijania, pozbawionego złej energii. Kompozycje, które później wyszukała były uwodzicielskie, niezwykle zmysłowe i wielowymiarowe. Urzekały wyjątkowością, zniewalały, opowiadały wyjątkową historię, Jej historię.