Kochani, a jeśli Was zapytam, czy znacie firmę Cofinluxe? Nie? Rozpoznajecie markę Salvador Dali i charakterystyczne flakony - usta lub Andy Warhol z wizerunkiem Marilyn Monroe? Tak? Cofinluxe od 1976 roku tworzy (również na licencji) niezapomniane kompozycje i kreuje unikalne buteleczki, czasem przypominające rzeczy użytkowe. Wybaczcie, że ten post będzie obszerny, ale mam swoje powody, by takim go Wam przedstawić.
Moje pierwsze w życiu perfumy z tej firmy - WATT (różowe) poznałam w październiku 1996 roku (w 1993 wprowadzono na rynek francuski) i była to miłość od pierwszego powąchania. Pracowałam wtedy w prywatnej perfumerii / drogerii (obecnie już nie istnieje, nie wytrzymała presji sieciówek), szefowa jeździła po nie do Paryża, jeszcze 20 lat temu kosztowały ponad 100zł i bez wątpienia był to produkt luksusowy.
Podczas swojej pierwszej pracy z perfumami miałam okazję poznać takie tytuły jak So..?, Exclamation czarno - białe i niebiesko - białe z tzw. wykrzyknikiem, Vanilla Fields czy Baroque niezapomnianej marki Yardley. Z zapachem Watt wiążą się wspaniałe wspomnienia, byłam wtedy spontaniczną i wesołą nastolatką a zdecydowałam się używać poważnego jak mi się wtedy wydawało pachnidła.
Na przełomie tylu lat, posiłkując się wydarzeniami z przeszłości, powracając co pewien czas to Watt, muszę stwierdzić, że zapach stracił nieco na autentyczności, jest bardziej rozcieńczony, ta jaśminowo - brzoskwiniowa nuta charakterystyczna dla tamtego czasu została przytłumiona, już nie jest tak wyrazista.
Flakon wody toaletowej Watt przypomina żarówkę - symbol światła, zaś jego zawartość jest pełna blasku, rozjaśnia ciemność, rozmywa przeciętność, poprawia nastrój, przywraca radość.
Pomimo "rozcieńczenia" składników odbieram go tak samo jak dawniej (tak tak jakby przez różowe okulary), kojarzy mi się z bogatą kobietą, mieszkającą w piętrowym domu o białych ścianach, na których widzą arcydzieła malarstwa w złotych ramach. Owa kobieta jest elegancka, ale woli przebywać w ogrodzie (chociażby do późnego wieczora) aniżeli wpatrywać się w dzieła sztuki. Dlatego perfumy Watt są nieco oldschoolowe, bo mydlane i kremowe, z nutą nowoczesności a mowa tu o kwiatowej świeżości połączonej z dojrzałością owoców.
Na samym początku czuję intensywny aromat dojrzałej, pulchnej moreli, kwiatu i owocu brzoskwini, narkotycznego jaśminu - to pierwsza faza zapachu - jest najładniejsza i najbardziej zapada w pamięci, co więcej zgodna z aktualnie panującymi trendami, później do głosu dochodzi rumianek i tu zaczyna się "zabawa". Na szczęście nie zawarto go w duecie z jakimś mocnym składnikiem, bo inaczej byłby jeszcze bardziej mydlany i ziołowy na zmianę, choć i tak momentami przypomina mi Coty L`aimant. Niemniej jednak opisywana kompozycja jest godna uwagi, flakon ładnie prezentuje się na półce sam, niknie wśród innych, bo dziś wygląda jak odpowiednik jakiegoś znanego, niestety.
W latach 90tych, kiedy zapachy mydlano - kremowe triumfowały i gdyby różowy Watt byłby w Polsce na ogół dostępny (tak jak pamiętny Indian Summer czy Wild Wind), zrobiłby furorę. Teraz warto po niego sięgnąć, jeśli marzy nam się typowo kwiatowa kompozycja, chcemy mieć w kolekcji coś z klasyki, zbieramy niebanalne flakoniki, albo po prostu potrzebujemy czegoś eleganckiego, subtelniejszego na cieplejsze pory roku.
Nie ma w nim znienawidzonej przez niektóre osoby słodyczy, ciężkiego orientu; zapach podobnie jak buteleczka, jest synonimem światła, nowego dnia, delikatności, urokliwych chwil. W dzień czuję mocniej brzoskwinię i morelę z rumiankiem, natomiast wieczorem, kiedy siedzę na działkowym tarasie, do moich nozdrzy dochodzą falami akordy jaśminu. Znajomi twierdzą, że Watt ciągnie się za mną niczym ogon i jestem zakryta woalką zapachu, osobiście czuję go tylko na ubraniu.
Watt pink jest zapachem łatwym do rozszyfrowania, nie będę owijać w bawełnę, nie kryje w sobie unikalnych nut; polecam i używam go zwłaszcza podczas upalnego dnia, dziękując za zmysłowość jaką obdarza moją skórę. Wciąż jest cudowny, stara miłość nie rdzewieje.
Chcę namówić Was do fajnego eksperymentu. Odlejcie odrobinę perfum Watt do fiolki i wstawcie na godzinę do lodówki a następnie użyjcie wieczorem (musi być upał) i porównajcie z normalnym zastosowaniem. Jak myślicie, czy schłodzony zapach ciekawiej zabrzmi na skórze czy ten prosto z buteleczki? Orzeźwienie gwarantowane. Czekam na Wasze opinie.
Obecnie różowa woda Watt by Cofinluxe jest łatwiej dostępna niż w latach 90tych. Kupiłam ją w perfumerii internetowej iperfumy.pl - trafiłam akurat na promocję, także można się zmieścić w granicach 50zł. Raczej nie znajdziecie jej w prywatnych drogeriach czy supermarketach.
Wspaniała strona
OdpowiedzUsuń