SZUKAJ NAZWY PERFUM LUB KOSMETYKÓW

Madame Perfumella Blog o perfumach i kosmetykach 2024

03 grudnia 2017

Jaki efekt daje tusz do rzęs Estee Lauder Pure Color Envy Lash?

UWAGA NOWY ADRES BLOGA
Dawniej Perfumella.blog.pl
 
Niniejszy wpis dotyczy najnowszego tuszu do rzęs Estee Lauder Pure Color Envy Lash Multi Effects, przeczytajcie recenzję, poznajcie jego właściwości i dowiedzcie się, czy przypadł mi do gustu i jak go oceniam.

Moje rzęsy muszą wyglądać teatralnie, wtedy ukrywają jakby pustkę w oczach (wiecie, brak cieni na powiekach czy eyelinera). Chcę żeby zawsze były długie, gęste, wyglądające na ciężkie, mają zwracać uwagę i wywoływać reakcje, robić kontrowersje, powodować pytania "Dlaczego to sobie robię?", ma być szok i szał. Po prostu tak mam, nie doczepiam sztucznych, aplikuję kilka warstw tuszu, by uzyskać zamierzony, wieczorowy efekt. 

"Jak można mieć tak posklejane rzęsy? Przecież nie wygląda to naturalnie!" pytają - odpowiadam - można i czasem trzeba, gdyż mocno wytuszowane najlepiej wyglądają na zdjęciach w pomieszczeniu ze sztucznym światłem, zaś cienie wówczas muszą być ciemne lub przechodzić z jasnego na ciemny. Lubię pozować do zdjęć, kocham robić fotki, uwieczniać spojrzenia. Nie musicie podążać za mną i mieć "pajęcze nóżki" zamiast rzęs, każdy ma swój styl i musi się go trzymać. A więc, przez październik, listopad i grudzień 2017 gości w mojej kosmetyczce czarny wielofunkcyjny tusz Estee Lauder Pure Color Envy Lash Multi Effects 01 Black.





Kiedy otworzyłam opakowanie, pomyślałam "Jeśli nie zrobi mi hardcorowych rzęs to nie będę go pokazywać na blogu". Stało się inaczej, popatrzcie na zdjęcia. Choćbym była jedyna na świecie, co kocha teatralny efekt na rzęsach, nikt nie odbierze mi tej przyjemności z "noszenia" tego tuszu na sobie. Nawet, jeśli w komentarzach pojawią się teksty, że to jest antyreklama, że powinnam się wstydzić w tak niekorzystnym świetle pokazywać prawdziwe właściwości tuszu, uwierzcie albo nie, nie wzruszy mnie to w żaden sposób. Już teraz mogę śmiało powiedzieć, efekt jaki uzyskałam z pomocą tego kosmetyku, zaskoczył mnie totalnie, zazwyczaj używałam tuszy o standardowych szczoteczkach, grubszych lub cieńszych.







Producent podaje, iż tusz Pure Color Pure Color Envy Lash Multi Effects posiada doskonałą, zrównoważoną formułę, pozwalającą na różny poziom krycia, od lekkiego po intensywny, wszystko dzięki hybrydowej szczoteczce umożliwiającej uzyskanie spersonalizowanego rezultatu, idealnego na każdą okazję. Naturalny wygląd rzęs wsadzam głęboko w D. Kompletnie mnie nie interesuje, uwielbiam to, co przerysowane i dramatyczne, dzięki niemu mam w mojej opinii magiczne rzęsy na żądanie.

Jak widzicie na zdjęciu, szczoteczka z jednej strony jest elastyczna, nylonowa, z krótkimi włoskami, z drugiej wygląda na tradycyjną (ale włosie też jest nylonowe tyle, że dłuższe), natomiast końcówka jest silikonowa. Mój sposób jest taki i to odwrotny od zaleceń marki: najpierw używam krótszej strony, aby optycznie zagęścić rzęsy, następnie do wykończenia maluję drugą stroną, na sam koniec jeszcze raz pociągając końcówki włosków. Końcówką raczej nie maluję rzęs, chyba że w wewnętrznych kącikach.

Producent podaje: długie włoski działają pogrubiająco i unosząco, krótkie wydłużająco i rozdzielająco.









Konsystencja jest gęsta (osoby z krótkimi rzęsami moim zdaniem powinny ostrożnie dozować produkt, używając tej krótszej strony, unikniecie wtedy pobrudzenia powiek), aczkolwiek taka kremowa, aksamitna, soczysta, nabłyszczająca rzęsy, odżywiająca je. Wyznaję może takie dziwne przekonanie, że pięknie pachnący tusz jest do kitu, ten o zapachu ostrym i ziemistym znacznie lepiej się sprawdza. Pure Color Pure Color Envy Lash Multi Effects od Estee Lauder właśnie ma taką woń; mglistą, ziemistą, atramentową. Wcale mi to nie przeszkadza, podczas aplikacji nie czuć nic, jedynie prosto z opakowania.





Połączenie olejku arganowego, z olejkiem z jojoby i kokosowego odżywia, pielęgnuje rzęsy i odświeża je. Kosmetyk zawiera również koktajl włókien i pigmentów, dając maksymalną gęstość, długość, objętość, głęboki odcień czerni wszystko po to, by wywołać zazdrosne spojrzenia, przeradzające się w słowne docinki kobiet i zachwyt mężczyzn.



Ogólnie rzęsy wyglądają na ciężkie to niezaprzeczalny fakt, ale same w sobie są lekkie i miękkie. Gdybym nałożyła jedną warstwę (od razu powiem, że rzęsy są wtedy ładnie rozdzielone i estetycznie podkreślone), zmyłby się samą ciepłą wodą, w przypadku kilku warstw przyda się dwufazowy, nawilżający płyn do demakijażu oczu. Najlepszą wydajność zauważyłam po ponad dwóch tygodniach stosowania, pewnie w ostatnim miesiącu, będę wspierać się dodatkowo jakimś innym tuszem, ale póki szczoteczka dobrze zbiera tusz i sama konsystencja jest wciąż kremowa, nie kombinuję.



Tak jak mówiłam, nawet jeśli uznacie, że opis i fotki to antyreklama, ja jestem bardzo zadowolona z efektu, spektakularnego oczywiście, nawet z samego przyjemnego stosowania, trzyma się na rzęsach cały dzień, nie kruszy się, nie rozmazuje, daje maksymalne - dosłownie - wielkie, długie, gęste rzęsy jakie zawsze chcę mieć. Zresztą samo przekonanie, że jest luksusowy i kosztuje ponad 100zł robi swoje, poza tym, porównując jakiś inny, za 5zł odpowiednik trzeba się postukać w głowę - w ogóle nie porównywać, bo król jest jeden. Na wrześniowym evencie Sephora Trend Report jesień 2017 poznałam jego inne odcienie, w tym fiolet świetnie pasujący do zielonej tęczówki, ale skusiłam się na klasyczną czerń, pasuje do każdego cienia czy kreski i zawsze jest modna.

Cóż jeszcze napisać? Spełnia swoje podstawowe funkcje i moją potrzebę a to najważniejsze. Wybaczcie mi za trochę chaotyczny ton tej recenzji, trochę niepodobny do pisanych zazwyczaj, z mocno zaakcentowanymi oczami czuję się lepiej, pewniej, ładniej, lepiej wychodzę na fotografiach; makijażem trzeba się bawić, ja to właśnie robię, a Wy? Wolicie subtelne podkreślenie oczu czy zdecydowane?



Jeśli zainteresował Was ten opis (ja lubię naprawdę mocny efekt na rzęsach, ale bez problemu uzyskacie również delikatniejszy, wyglądający bardziej naturalnie, wiecie taki flawless), zajrzyjcie na stronę Sephora.pl po więcej informacji.

02 grudnia 2017

Miniatury perfum Zalety i wady

Nie posiadam za wiele miniatur perfum (stan na rok 2017), zwykle komuś oddaję, wolę pełne flakony, powyżej 30ml, dużo się perfumuję, lubię długo i mocno pachnieć, czuć zapach przez cały czas. Ostatnio zastanawiałam się czy takie małe buteleczki perfum (5-7ml) do czegoś mogą się przydać (na pewno uroczo wyglądają na fotkach), zebrałam dla Was kilka zalet i wad.

Słuchając uważnie Waszych opowieści, część z Was perfum używa sporadycznie, inni lubią eksperymentować, zbierać, żeby po prostu takie mieć a jeszcze inni są w rozjazdach i nie mają czasu na zakupy. Dla mnie miniatura 5ml jest dosłownie na raz, ale nie wątpię, że nie posiada zalet.

Wady i zalety miniatur perfum:

✔ dobry sposób na wypróbowanie przed kupnem pełnowymiarowego flakonika, to taki zapach na raz, albo się spodoba albo nie, starczy więcej niż na 2 czy 3 aplikacje jak to jest w przypadku próbki

✔ zmieszczą się w każdej torebce / kieszeni gdyż czasem niewygodnie jest nosić wielką pojemność, ukradkiem można użyć

✔ chętnie wybieram miniaturę jeśli jadę w podróż i muszę zabrać ze sobą naprawdę małą ilość rzeczy

✔ mają taką samą kompozycję zapachową co w normalnej pojemności

✔ fajny dodatek do prezentu albo kilka ładnie zapakowanych może stać się samym prezentem

✔ nie mają atomizera, szybciej wietrzeją, ale zwykle zdążymy je zużyć przed terminem przydatności

✔ niektóre osoby kolekcjonują miniatury perfum, bo "małe jest piękne"

✔ są tanie, nawet od 5 czy 10zł, jeśli perfumujemy się okazjonalnie to miniatura jest dobrym pomysłem, w przypadku zużywania dużej ilości - kompletnie nieopłacalne

✔ nigdy nie zauważyłam podrobionych miniatur perfum, także osoby, które są wyjątkowo wrażliwe w tej kwestii to myślę, że nie powinny się obawiać zakupów





Wybrane propozycje damskich i męskich miniatur perfum, na przykładzie produktów z perfumerii Sephora.

Damskie Burberry My Burberry EDT. Jeśli znacie Burberry Body Intense to wyczujecie, że otoczka, tło My Burberry jest takie same, słodkie, metaliczne, ale nie ciężkie, zaś później poczujecie się jak w wiosennym ogrodzie, rozkwitającym po deszczu. Zapach staje się beztroski, dynamiczny, świeży, pachnie groszkiem ozdobnym i cytryną, natomiast w dalszej kolejności odkrywają się przed nami nuty piwonii, miękkiej i gładkiej brzoskwini oraz frezji. Na końcu mech, piżmo i róża damasceńska.








Męskie Givenchy Gentleman EDT. Mówią, że jest to kompozycja delikatna i nieśmiała. Nie zgadzam się z tą opinią. Początek jest bardzo wyrazisty i ostry, dopiero po co najmniej 10 minutach do głosu dochodzą łagodniejsze, ziołowe, kwiatowe nuty. Najbardziej poczujecie lawendę z irysem (przypomina woń gotowanej w łupinie marchewki - ale bez obaw nuta słodkiej gruszki szybko niweluje to wrażenie). W dalszej fazie kompozycji znajdziemy akordy skórzane, przydymione, paprociowe. Gentleman od Givenchy jest pełen kontrastów, minimalistyczny i bogaty zarazem, jak nie nonszalancki.








Męskie Paco Rabanne Pure XS EDT. Jeżeli pamiętacie takie perfumy jak Hugo Boss Energise, Paco Rabenne 1 Million oraz Halloween Man to znak, że powinniście przetestować Pure XS. Cynamonowy, imbirowy, tymiankowy, pieprzny, pachnący likierem, ze słodkim waniliowym, pralinkowym, ciepłym tłem. Choć nazwa Pure XS kojarzona jest z czystością, świeżością, dynamizmem, to jedynie początek można tak określić. Z flakonika nie czuć tej nieprzyzwoitości jak obiecuje producent, trzeba sprawdzić na męskim rozpalonym ciele...!



Korzystacie z miniatur perfum? Jakie pojemności perfum najczęściej kupujecie?