Markę Rituals poznałam kiedy pracowałam w perfumerii i jak się domyślacie zapachy jakie posiadają wszystkie produkty skradły moje serce.
Po raz kolejny zdecydowałam się na krem do ciała z linii The Ritual of Happy Buddha i właśnie to on jest gwiazdą dzisiejszej recenzji.
Opakowanie wygląda ekskluzywnie i cały rytuał stosowania musi być luksusowy. Ponoć 26 minut pielęgnacji wystarczy, aby zrelaksować ciało i umysł, doznać poczucia szczęścia i radości. Moim zdaniem bez pachnącego pomocnika się nie obejdzie.
Bez produktu nawilżającego ciało nie wyobrażam sobie zwieńczenia prysznica czy kąpieli, mam zaleczone atopowe zapalenie skóry, ale szorstkość, suchość i generalny dyskomfort bywa, że występuje, zwłaszcza w sezonie grzewczym. Wtedy sięgam po Szczęśliwego Buddę. Posiada jeden z piękniejszych aromatów ze wszystkich kosmetyków marki jakie udało mi się kiedyś poznać, zawiera bowiem słodką pomarańczę i drzewo cedrowe. O ile cytrus ujawnia swoją świeżą, pikantną, słodką, soczystą woń, poprawiającą nastrój, podnoszącą poziom energii, zmieniającą nastawienie na pozytywne to drzewo cedrowe stanowi tło, relaksuje, niesie subtelny powiew słodyczy, co więcej. Zapach cedru jest balsamiczny, korzenny, trochę jakby przydymiony, zdecydowanie spokojniejszy niż pomarańczy. Tajemniczy, sensualny.
Cała kompozycja zapachowa jest cudowna, pobudzająca a jednocześnie niezwykle relaksująca, trwała, pełna szczęścia. Skojarzenia jakie napływają do mojej wyobraźni to zapach i smak galaretki z delicji szampańskich, czarna herbata z pomarańczą i goździkiem.
Formuła kremu w opakowaniu wydaje się dosyć gęsta i ciężka, to dobrze się wchłania, nie marze się, nie rozwarstwia a rozgrzana uprzednio w dłoniach staje się mięciutka, aksamitna i jest dobra do masażu. Oprócz składników odpowiedzialnych za zmysłowy zapach, znajdziemy również wspomagająco działające na skórę czyli Witaminę E znaną ze swoich właściwości przeciwutleniających, ochronnych, odmładzających, następnie pojawia się łagodząca Alantoina, oleje roślinne, koenzym Q10.
Krem stosowałam i nadal stosuję minimum dwa razy dziennie, szczególnie ręce, smaruję też dłonie. Lubię czuć specyficzny film na skórze dlatego używam niniejszego kosmetyku częściej. Cieszę się, że moja skóra zyskała delikatność, nawilżenie, komfort. Krem pachnie bardzo intensywnie, przyjemnie i długo, dla mnie to ogromny plus, bowiem kompozycja całkowicie mi odpowiada, dobrze się w niej czuję, daje poczucie świeżości. Przy codziennym stosowaniu, kilkakrotnie w ciągu dnia (wiem, to brzmi jak nałóg, na szczęście pozytywny), krem wystarcza na około trzy tygodnie, ale jak widzicie, ja lubię przesadzać. Przy normalnym tempie spokojnie wystarczy na miesiąc.
Słuchajcie Kochani, jeśli w kosmetykach do pielęgnacji ciała cenicie na pierwszym miejscu zapach - sprawdźcie Happy Buddhę - wystarczy jedna aplikacja, by poczuć się zrelaksowanym, zaś w przypadku osiągnięcia intensywnie nawilżonej i zregenerowanej skóry trzeba używać tego produktu częściej w ciągu dnia i regularnie przez minimum miesiąc.
Testowaliście już krem do ciała The Ritual of Happy Buddha? Polecam serdecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za przeczytanie artykułu. Zapraszam do skomentowania.