Kilka lat zajęło mi, żebym dojrzała
do napisania recenzji perfum YSL Black Opium EDP i odrazu zaznaczam,
że nie jest to wpis sponsorowany. Słyszałam wiele opinii na ich
temat typu: "nijakie", "dziecinne", "nudne",
"bez polotu" itp. itd. Dotychczas opisywałam dla Was kilka
zapachów z marki Yves Saint Laurent, które możecie przeczytać pod
zbiorczym odnośnikiem:
https://www.perfumellablog.pl/search?q=yves+saint+laurent
Nawet ostatnio obawiałam się, że
napisanie może nie dojść do skutku; kiedy jestem wyczerpana
energetycznie / mentalnie, to nic dobrego z tego nie wyniknie, ale
"ostatkiem" sił witalnych postanowiłam kilka słów, może
nieco chaotycznych, napisać. Ponadto recenzja perfum jaką zwykle
pisałam na stronie, nie ważne czy drogich czy tych z niżej półki,
powinna wyglądać podobnie jak scenariusz filmowy czyli najpierw
ekzpozycja, następnie konflikt, wzrost akcji, punkt kulminacyjny,
spadająca akcja a na końcu rezulucja... Jednakże tego dziś nie
zastosuję, bo mam chaos myślowy, wszystko chciałabym naraz Wam
powiedzieć. Niech wiosna w końcu przyjdzie, zima mnie totalnie
przygnębia. Z całą pewnością testowanie raz po
raz Black Opium EDP poprawiło mi nastrój, bo ten zapach mimo
mrocznej nazwy jest radosny i stosowanie jest zawsze czystą
przyjemnością.
O wodzie perfumowanej Black Opium
zrobiło się głośno w 2014, stały się przełomem w dziedzinie
perfum, bo chyba nikt tak mocno nie ukazał wanilii i kawy w
orientalny sposób, racząc nas słodyczą od początku do końca.
Niemniej jednak przez odbiorców nie jawił się jako szczyt sztuki
perfumiarskiej a towarem mainstreamowym, przereklamowanym. Nie ma nic
wspólnego z dawnym, klasycznym Opium, zresztą nadal dostępym na
rynku.
Otwarcie kompozycji jest dosadne, oczywiste, słodkie, kawowo
– waniliowe, ciepłe, gładkie, momentami wręcz infantylne,
znacznie mocniejsze niż przedstawiana kiedyś na blogu woda
toaletowa. Świeżość, której probówałam się doszukiwać,
przychodziła późno albo wcale. Gruszka dodaje minimalnie
świeżości, trudnej do uchwycenia, raczej sprawia, że kompozycja
jest pudrowa, "sucha", najszybciej wyczuwam poza oczywistą
kawą i wanilią także gorzki migdał, kaszmirowe miękkie drewno i
wszechobecną ostatnio paczulę nadającą nieco "podmokłego",
piwnicznego akcentu. Taka jest właśnie paczula, nieobliczalna i
dziwna. Najlepiej wplątuje się w orientalne aromaty, dodając
niekiedy chłodu całości.
Pierwsze pytanie każdego kolejnego
klienta o dany zapach powtarzane od wielu wielu lat to "czy te
perfumy są trwałe?" może sprzedawcę doprowadzić do granic
wytrzymałości. W Polsce w latach 90-tych był wysyp podróbek
perfum światowych marek stąd nie powinno takie pytanie dziwić.
Odpowiadając na owe pytanie muszę przyznać, że Black Opium EDP ma
średnią trwałość, na mojej skórze i generalnie ubraniu nie
utrzymuje się wystarczająco długo, znika średnio po 4 godzinach i
stosuję je ponownie.
BO EDP to świetna propozycja
prezentowa dla miłośników kawy – od rozpuszczalnej po latte z
waniliowymi dodatkami, do tego trochę migdałowych pralinek i można
czuć się jak smakowity deser. Zapach polecany do noszenia jesienią
i zimą, ale sprawdźcie Kochani w upalne lato – albo ból głowy
gwarantowany, bo to "broń masowego rażenia" albo radość,
że rozwinął się najpiękniej jak tylko mógł. Można go kochać
albo nienawidzieć, podobnie jak perfumowego szlagiera takiego jak
Angel czy Alien, nie wspominając o Minotaur. Nie wiem czy
wszechobecne wówczas reklamy czy mój gust – stwierdzam, iż nie
jest to zapach super elegancki, dojrzały, szlachetny, jest za to
dosłownie "smakowity", otulający, dymny, choć prosty w
odbiorze, ale za to "treściwie" kawowy. Nie próbuję Was
przekonywać do tego pachnidła, ostateczną ocenę pozostawiam Wam.
Dajcie znać czy jest to Wasz ulubiony zapach "ze stajni"
Yves Saint Laurenta czy wolicie coś bardziej energetycznego i
świetlistego jak chociażby Mon Paris? Czekam na Wasze komentarze,
również na instagramie.
Pozdrawiam Was serdecznie i do przeczytania
w kolejnym blogowym wpisie na Perfumellablog.pl